Uczestniczka „Must be the music”: Trzeba śmiało iść przed siebie! (WYWIAD)
Drobna blondynka o wielkim głosie. Ma 24 lata, pochodzi z Łańcuta. Na swoim koncie ma wiele sukcesów muzycznych, w tym zmagania w programie „Must be the music”. Śpiewa z wielką pasją. Poznajcie Luizę Ganczarską.
Red.: Od dziecka marzyłaś o byciu piosenkarką?
Luiza: Jak byłam dzieckiem, przed każdym występem powtarzałam „Nigdy więcej”, a na scenę zza kulis wypychały mnie Panie z Miejskiego Domu Kultury w Łańcucie.
Nerwy?
Trema panowała nade mną do momentu wyjścia na scenę, ale wszystko się zmieniało, gdy brałam do ręki mikrofon. Poniekąd tak jest do dziś, ale dziś wiem, że to tylko podniesiona adrenalina i nie pozwalam na to, by zwykłe reakcje w organizmie odbierały mi radość z robienia tego, co kocham. Odpowiadając wprost na pytanie – tak, odkąd tylko zaczęłam być jakkolwiek świadoma, marzyłam o tym, żeby realizować się w muzyce i dawać koncerty. Każdy występ tylko mnie w tym utwierdzał.
Jak wspominasz czasy szkoły średniej? Czy był to dla Ciebie miły i przyjemny czas, byłaś zaangażowana w naukę, czy raczej myśli odbiegały w stronę muzyki?
Myślę, że jeśli ten artykuł czyta ktoś z grona pedagogicznego mojej szkoły średniej, to już powoli zaczyna się śmiać. Nazywajmy rzeczy po imieniu – nie znosiłam szkoły.
Co było najgorsze?
Nie znosiłam tego przeraźliwego dźwięku dzwonka, nie znosiłam lekcji o 7 rano. Właściwie to nie znosiłam lekcji nawet o 11 rano. Nie znosiłam szkoły, jako pewnego stanu, ale nie jako obcowania z ludźmi, bo moi nauczyciele byli najlepsi na świecie. Dzień przed maturą siedząc nad Wisłokiem, spotkałam Panią Iwonę od historii. W dniu matury, była również pierwszą nauczycielką, którą spotkałam w szkole. Nie szczędziła sobie komentarzy do koleżanki z grona pedagogicznego: „Wczoraj spotkałam Luizę nad Wisłokiem… Biedna, zestresowana, książki porozkładane na ławce…” – nic dodać, nic ująć.
Wciąż towarzyszyła Ci muzyka…
Wiecznie grała w mojej głowie, nie ułatwiała mi koncentracji. Zamiast bazgrać po tablicy na ocenę, zdecydowanie wolałam rysować pięciolinie w zeszytach, żeby nie zapomnieć danego motywu muzycznego. Na całe moje szczęście nauczyciele (z pewnymi wyjątkami potwierdzającymi regułę) byli bardzo wyrozumiali i mocno mi kibicowali. Pozdrawia ich serdecznie szczęśliwa (że) absolwentka.
Wystąpiłaś w 7 edycji „Must be the music” jak zmieniło się Twoje życie po tym programie?
Poza tym, że mogę się pochwalić, że byłam w telewizji? Nic, jeśli chodzi o tzw. karierę. Ale bardzo cenię sobie to doświadczenie. Takie przygody wiążą się z tym, że poznajemy ludzi, z którymi w danej chwili „jedziemy na jednym wózku”. Z niektórymi mam kontakt do dziś, a to naprawdę wartościowe i pełne pasji osoby, które w mniejszym lub większym stopniu podbijają dziś polską scenę muzyczną. Czasem występ w telewizji przyniesie niesamowite efekty, a czasem takie same efekty przyniesie najmniejszy koncert pod namiotem dla garstki publiczności. Przed programem jak i po, pracowałam nad sobą i pracuję dalej. Trzeba śmiało iść do przodu, a owoce tego, co robimy i niektórych wydarzeń jak np. „Must Be The Music”, mogą przyjść w każdej chwili.
Twoja nowa piosenka „ Nike” nie bez powodu zdobyła 1 miejsce w głosowaniu publiczności na festiwalu „Scyzoryki”. Czy czujesz się osobą bardziej rozpoznawalną, masz swoich wiernych fanów?
Luiza: Nie czuję się bardziej rozpoznawalna. Czuję się wyróżniona. Zdobyłam 1 miejsce według najważniejszego jury, jakim jest publiczność. Zawsze ceni się kunszt osób oceniających konkursowe występy (o ile taki posiada), ale to właśnie Publiczność mnie słucha. To dla niej komponuję i występuję. Nie dla osiągów i kolejnego postu na Fb. Nie wiem dlaczego, krępuje mnie zawsze mówienie o „moich fanach”. To duże słowo, ale mimo to, rzeczywiście, ze spokojnym sumieniem mogę powiedzieć, że takich mam – wiernych Fanów. Pozdrawiam każdego z osobna!
Teledysk do Twojej najnowszej piosenki robi spore wrażenie. Co było inspiracją?
Dziękuję! Inspiracje czerpałam z głowy. Choć jak tak dobrze pomyślę, „głowa” brzmi zbyt płytko jak na stan, w którym piszę piosenki i scenariusze teledysków. Mogłabym powiedzieć, że z życia – na pewno, ale nie tylko z mojego. Czasem w głowie pojawiają mi się tematy, które mnie nie dotyczą a przynajmniej nie na świadomej płaszczyźnie. Gdy piszę kolejną piosenkę, w głowię „słyszę” nie tylko melodie, słowa i partie instrumentalne. „Widzę” również obrazy, czuję klimat. Wiem, czego szukam. W przypadku „Nike” poszukiwałam rytuałów związanych z ogniem, ale nie znalazłam takich, które odzwierciedlałyby mój zamysł. Wymyśliłam własne i nawiązałam do rzeczywistości, po której aktualnie wszyscy się poruszamy.
Wakacje w pełni. Czy masz już zaplanowane jakieś koncerty?
Ani jednego! Jestem na etapie poszukiwania składu muzycznego, ale nie chcę tylko grać i komponować. Chcę tworzyć zespół z ludźmi, którzy mają naprawdę czyste intencje i pasję. Wszystko jest na dobrej drodze, więc z koncertami wrócę na sezon klubowy. Żałuję, bo plenery dają wyjątkową energię, ale czasem warto zaczekać i popracować, żeby później dać coś naprawdę dobrego Publiczności i sobie.
Jakie jest obecnie Twoje największe marzenie zawodowe?
Rozwijać swoje studio, rozwijać siebie, mieć naprawdę zgrany skład i chłonąć scenę razem z ludźmi.
Czy jest coś, lub ktoś, kto napędza cię do spełniania tych marzeń?
Inspiracje stanowi dla mnie zawsze to, co w danym momencie czuję. Ciężko jest podpiąć kogoś konkretnego lub coś konkretnego. Są jednak oczywiście osoby, które szczerze podziwiam. Kasia Nosowska, Igor Herbut, jak zresztą cały LemON spośród polskich wykonawców. I oczywiście genialny, niestety nieżyjący już Freddie Mercury. Ta lista nie jest zamknięta, bo naprawdę wielu artystów zapiera dech w piersiach, ale to jest temat rzeka – na jeden osobny artykuł i wiele, wiele rozmów.
Lepiej czujesz się na scenie, czy wolisz jednak nagrywać w studiu?
Uwielbiam to i to. Wyciszenie w studiu (choć fizycznie jest głośno) jest potrzebne, bo powstaje repertuar i można uchwycić wyjątkowe myśli i stan. Występy na scenie jednak, to bezpośredni kontakt z ludźmi, wymiana myśli, energii – to jest niepowtarzalne i z niczym innym się nie równa.
Teraz pytanie kluczowe dla Twoich wiernych fanów. Kiedy ukarze się płyta?
Trochę boję się tego pytania, ponieważ na ten moment nie potrafię określić tego konkretnie co do dnia. Odkąd założyłam swoje studio nagraniowe – Studio Noc – repertuar powstaje błyskawicznie. Są to rockowe i skrajnie nie-rockowe – elektroniczne, przestrzenne piosenki. Czas i wena pokażą w którą stronę przechyli moją muzykę. Ufam swojej intuicji i pomysłom. Wiem, że poprowadzą mnie w dobrą stronę. Płyta z pewnością coraz bliżej.
rozmawiała: Monika Tarała
Udostępnij ten artykuł znajomym:
UdostępnijNapisz komentarz przez Facebook
Tagi: luzia ganczarska, Łańcut, Must Be The Music, muzyka, rzeszow24.pl, śpiew, wideo, wywiad
lub zaloguj się aby dodać komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz