REKLAMA

Wirus nie zabił nam turystyki. Sezon okazał się nie najgorszy

BIESZCZADY / PODKARPACIE. Światowa Organizacja Turystyki podała, że z powodu koronawirusa ruch turystyczny może w tym roku zmniejszyć się nawet o 80 %. W Bieszczadach to „strachy na Lachy”, bo mijający sezon turystyczny okazał się w miarę udany.

Dorota Mękarska

– Jeszcze na wiosnę wydawało się, że pandemia zdemoluje nam sezon turystyczny, ale okazało się, że jest dobrze. Mieliśmy i wciąż mamy bardzo dużo turystów – podkreśla Jacek Łeszega, dyrektor Bieszczadzkiego Centrum Turystyki i Promocji w Ustrzykach Dolnych oraz przewodnik turystyczny.

– W kwietniu, maju i czerwcu nie było ruchu. Ruszyło się dopiero w lipcu, kiedy zaczęli przyjeżdżać turyści indywidualni – dodaje Robert Bańkosz, przewodnik turystyczny i regionalista z Sanoka.

– Sezon zapowiadał się bardzo dramatycznie, ale wyszło na to, że przetrwamy – oddycha z ulgą Paweł Wójcik, reprezentujący Bieszczadzką Agencję Turystyczną „PAWUK” i „Zielony ponton”.

– Najpierw zaczęła przyjeżdżać młodzież, potem rodziny z dziećmi, a na koniec dojrzali ludzie – o etapach napływu turystów mówi przewodnik Stanisław Orłowski.

„Wataha” zrobiła Bieszczadom reklamę

Zamknięci w czasie kwarantanny ludzie po zniesieniu najdotkliwszych obostrzeń zapragnęli wyrwać się w plener. Wielu z nich wybrało Bieszczady.

– Minister zdrowia powiedział, że w Bieszczadach jest najbezpieczniej w Polsce i turyści ruszyli do nas masowo – przypomina Stanisław Orłowski.

– Jest ogromna moda na Bieszczady – zaznacza Robert Bańkosz.

W dużej mierze jest to zasługa telewizji, która wypromowała nasze góry. Serial „Wataha” cieszył się i cieszy ogromną popularnością. W ślad za filmowcami i aktorami w Bieszczady ruszyli turyści.

– Lipiec ze względu na intensywne opady deszczu nie był jeszcze tak dochodowy, ale w sierpniu mieliśmy w Bieszczadach już taki tłum, że nie było miejsc na parkingach. Jeszcze nigdy nie widziałem w Bieszczadach tylu samochodów, a jestem już przewodnikiem 47 lat – dziwi się Orłowski.

Faworyzowane były miejsca odosobnione

Goście w pierwszej kolejności rzucili się na domki i gospodarstwa agroturystyczne. Mniejszym wzięciem cieszyły się hotele i pensjonaty, ale gdy w tych pierwszych zabrakło miejsc, i one zaczęły cieszyć się powodzeniem.

– Faworyzowane były miejsca odosobnione, z dala od większych skupisk, na uboczu. Taki trend było widać już na wiosnę – informuje Paweł Wójcik.

– U nas wszystko było zajęte do ostatniego miejsca. W poszukiwaniu noclegów musieliśmy ludzi odsyłać aż do Sanoka – informuje Jacek Łeszega.

Z oglądu Stanisława Orłowskiego wynika, że choć nie sprawdziły się najgorsze scenariusze i przewidywania, powodów do entuzjazmu też nie ma.

– Właściciel dużych obiektów dostali po kieszeni. Gestorzy bazy turystycznej chyba nie są w stanie odrobić strat, ale jeśli będzie piękna złota jesień to będą w stanie zarobić na przetrwanie zimy – uważa.

Wycieczki nie cieszyły się powodzeniem

Całkowitą klapą okazały się grupowe wycieczki. Powodem są zarówno względy ekonomiczne, jak i postawa turystów, obawiających się zakażenia.

– Wprowadzono ograniczania dotyczące liczby pasażerów w autokarach. Zajęte mogło być co drugie miejsce, ale koszt wynajęcia autokaru pozostawał ten sam. To samo dotyczyło usług przewodnickich. Jeden przewodnik mógł prowadzić grupę 7 osób, a nie 50. To powodowało wzrost kosztów – tłumaczy Bańkosz.

– Pojawiła się niechęć do wsiadania do autokarów – drugą przyczynę tegorocznego upadku biznesu wycieczkowego podaje Wójcik.

– Ludzie nie chcą jeździć w maseczkach, czy przyłbicach, bo po jakimś czasie nie można oddychać – dodaje Jacek Łeszega.

Niechęć do korzystania z autokarów odbiła się na kondycji biur podróży.

– Na biurze podróży zanotujemy stratę, bo nie zarobiliśmy nawet na koszt utrzymania pracowników, ale miejsca pracy mimo to zostaną zachowane – informuje szef Bieszczadzkiej Agencji Turystycznej „PAWUK”.

Korona panaceum na koronę

Okazuje się jednak, że dywersyfikacja usług jest pewnym panaceum na kryzys w branży turystycznej. Goście, wynudzeni kwarantanną, chcieli zwiedzać, poznawać, aktywnie spędzać czas. Dlatego olbrzymim zainteresowaniem cieszyły się wszystkie oferty spełniające te wymogi.

Jacek Łeszega jest niezmiernie zadowolony z odbioru oferty, którą jego centrum oferuje turystom, czyli gry terenowe, szlaki tematyczne i turystyczne. Hitem okazała się Korona Ustrzyckich Gór, nowy 33 km szlak turystyczny prowadzący przez 5 szczytów położonych w sąsiedztwie Ustrzyk Dolnych, czyli Kamienną Lawortę, Małego Króla, Holicę, Gromadzyń i Orlik.  Za ich zdobycie uzyskuje się specjalny certyfikat. Bazując na tej popularności centrum organizuje w październiku I Puchar Korony Ustrzyckich Gór, podczas którego będzie rozegrany bieg górski.

Apetyt turystów na aktywny wypoczynek zauważył też Paweł Wójcik, bo spływy pontonami Sanem pozwoliły nadrobić straty na biurze podróży. Wszystkie tego typu oferty pobiły w tym sezonie wszelkie rekordy popularności.

Turyści byli bardziej wyciszeni

Dużą frekwencję zanotowały muzea. Widać to po wszystkich placówkach. W Sanoku do Muzeum Historycznego ustawiły się wręcz kolejki.

– Zainteresowaniem cieszy się turystyka poznawcza i kulturowa – mówi Bańkosz. – Ludzie chcą poznawać historię i kulturę regionu, ale w sposób aktywny.

Jak zauważają przewodnicy epidemia odbiła się nawet na nastrojach. Goście szukali spokoju i relaksu.

– Byli spokojniejsi i bardziej zdyscyplinowani – ocenia Jacek Łeszega.

Ten nietypowy sezon jeszcze bardziej uwidocznił wszystkie bolączki związane z rozwojem usług turystycznych.

– Okazało się, że Bieszczady nie są przygotowane na taką liczbę turystów – ocenia Stanisław Orłowski.

Piętą achillesową są nadal parkingi i rozwiązania komunikacyjne, a także brak współpracy samorządów z branżą turystyczną.

Wciąż brakuje też ofert dla dzieci i na niepogodę, choć jest w tej kwestii już znacznie lepiej niż kiedyś.

foto poglądowe / archiwum BdPN

02-09-2020

Udostępnij ten artykuł znajomym:

Udostępnij

Napisz komentarz przez Facebook


lub zaloguj się aby dodać komentarz


Pokaż więcej komentarzy (0)